Słup soli, w który żona Lota została zamieniona, pewnie mniej osłupiałą miał minę, niż w tej chwili pan Zagłoba. Czas jakiś trwało milczenie, poczem stary szlachcic przetarł oczy i spytał:
— Hę?
— Krzysia z Ketlingiem tu obok siedzą, a Michał poszedł się modlić — odrzekł stolnik.
Pan Zagłoba wszedł bez chwili wahania się do izby i choć już wiedział o wszystkiem, zdumiał się powtórnie, widząc Ketlinga i Krzysię, siedzących czołem w czoło. Oni zerwali się, zmieszani bardzo i nie umiejący słowa przemówić, zwłaszcza, że za panem Zagłobą weszli i stolnikostwo.
— Życia nie starczy na wdzięczność Michałowi! — rzekł wreszcie Ketling. — Jego to dzieło szczęście nasze!
— Szczęść wam Boże! — rzekł stolnik. — Michałowi nie będziem się sprzeciwiać!
Krzysia osunęła się w objęcia pani stolnikowej i poczęły płakać obie. Pan Zagłoba był jakby ogłuszony. Ketling pochylił się do kolan stolnikowych, jak syn do ojcowskich, ów zaś podniósł go i widać z nawału myśli, albo z konfuzyi, rzekł:
— A pana Ubysza pan Deyma usiekł! Michałowi dziękuj, nie mnie!
Po chwili zaś pytał:
— Żono, jak to było owej białogłowie na przezwisko?
Lecz pani stolnikowa nie miała czasu na odpowiedź, bo w tej chwili wbiegła Basia, bardziej zadyszana niż zwykle, bardziej różowa niż zwykle, z czupryną opadniętą bardziej na oczy niż zwykle, przyskoczyła do Ketlinga i Krzysi i podsuwając palec to jednemu, to drugiemu do oczu, poczęła wołać:
— Aha! dobrze! wzdychajcie, kochajcie się! żeńcie! Myślicie, że pan Michał sam zostanie na świecie?! Otóż nie, bo ja się za niego machnę, bo go kocham i sama mu to powiedziałam. Pierwsza mu to powiedziałam, a on spytał, czy go chcę, a ja mu powiedziałam, że go wolę od dziesięciu innych, bo go kocham i będę najlepszą żoną i nie odstąpię go nigdy i będziem razem wojowali! Ja go zdawna kochałam, chociażem nie mówiła nic, bo on najzacniejszy i najlepszy i kochany…. A teraz się sobie żeńcie, a ja się za pana Michała machnę, choćby jutro… bo…
Tu zabrakło tchu Basi.
Spoglądali na nią wszyscy, nie rozumiejąc, czy oszalała, czy też prawdę mówi; następnie zaczęli spoglądać na siebie, a w tem we drzwiach ukazał się za Basią Wołodyjowski.
— Michale! — spytał stolnik, gdy przytomność głos mu wróciła — zali to prawda, co my słyszym?
Na to mały rycerz z powagą wielką:
— Bóg cud uczynił i to jest moja pociecha, moje kochanie, mój skarb największy!
Po tych słowach skoczyła znów Basia ku niemu, jak sarna.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/135
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.