błogosławić, niż żebyście mieli przeklinać. Pan Bóg nademną, choć mi teraz ciężko…
Basia, nie mogąc wytrzymać dłużej, wypadła z izby, co spostrzegłszy, pan Wołodyjowski zwrócił się do stolnika i siostry:
— Idźcie do drugiej izby — rzekł — a ich ostawcie… Ja sobie też pójdę gdzieindziej, bo trocha sobie przyklęknę i Panu Jezusowi się polecę…
I wyszedł.
W pół korytarzyka spotkał przy schodach Basię, w tem samem miejscu, w którem uniesiona gniewem, zdradziła tajemnicę Krzysi i Ketlinga. Ale teraz Basia stała oparta o mur, zanosząc się od płaczu.
Rozczulił się na ten widok pan Michał nad własnym losem; wstrzymywał się dotąd, jak mógł, ale w tej chwili pękły tamy żalu i łzy potokiem popłynęły mu z oczu.
— Czego waćpanna płaczesz? — zawołał żałośnie.
Basia podniosła główkę i wtykając, jak dziecko, to jedną, to drugą piąstkę w oczy, zanosząc się i chwytając w otwarte usta powietrze, odpowiedziała mu ze łkaniem:
— Tak mi żal!… O dla Boga! O Jezu!… Pan Michał taki zacny, taki poczciwy!… O dla Boga!…
Wówczas on schwycił jej ręce i począł całować z wdzięczności i rozrzewnienia.
— Bóg ci zapłać! Bóg ci zapłać za serce! — rzekł. — Cicho, nie płacz!
Lecz Basia tembardziej zaczęła łkać i zanosić się. Każda żyłka trzęsła się w niej z żalu, ustami poczęła chwytać coraz śpieszniej powietrze, nakoniec, tupiąc nóżkami z uniesienia, jęła wołać tak głośno, aż rozlegało się po całym korytarzu:
— Głupia Krzysia! jabym wolała jednego pana Michała, niż dziesięciu Ketlingów! Ja pana Michała kocham, z całej siły… lepiej, niż ciotkę, lepiej… niż wójaszka… lepiej, niż Krzysię!…
— Dla Boga! Basiu! — zawołał mały rycerz.
I chąc pohamować jej uniesienie, chwycił ją w objęcia, a ona przytuliła się z całej siły do jego piersi, tak, że uczuł jej serce, bijące, jak w zmęczonym ptaku, więc objął ją jeszcze krzepciej i tak trwali.
Nastało milczenie.
— Basiu! zechceszże ty mnie? — ozwał się mały rycerz.
— Tak! tak! tak! — odpowiedziała Basia.
Na tę odpowiedź i jego z kolei chwyciło uniesienie, przycisnął usta do jej różanych dziewiczych ustek i znów tak trwali.
Tymczasem zaturkotała bryczka i pan Zagłoba wpadł do sieni, następnie do jadalnej izby, w której siedzieli stolnik z żoną.
— Niema Michała! — krzyknął jednym tchem. — Szukałem wszędzie! Pan Krzycki mówił, że widział ich z Ketlingiem. Pewnie się bili!
— Michał jest! — odpowiedziała pani stolnikowa — przywiózł Ketlinga i oddał mu Krzysię!
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/134
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.