Na to Ketling:
— Nie słodko mi, ale gorzko w gębie od tej strawy, którą się karmię. Jadę, bo muszę; nie spytam, bo nie mam o co. Ale waść mnie krzywo sądzisz… Bóg widzi, jak krzywo!
— Ketling! ja przecie wiem, żeś ty porządny człowiek, tylko tych waszych manier wyrozumieć nie mogę. Za moich czasów szło się do dziewki i mówiło się jej w oczy tym rytmem: „Chesz, to będziem żyli w kupie, a nie to ja cię nie kupię!“ I każdy wiedział, czego się trzymać… Kto zaś był ciemięga i sam nie śmiał gadać, to mówniejszego od siebie posyłał. Ofiarowałem ci się i jeszcze ofiaruję. Pójdę, przemówię, respons ci odniosę, a ty wedle tego pojedziesz, albo zostaniesz…
— Pojadę! nie może inaczej być i nie będzie!
— To wrócisz.
— Nie! Uczyńże mi waćpan łaskę i nie mówmy o tem więcej. Chcesz waćpan rozpytać dla własnej ciekawości, dobrze, ale nie w mojem imieniu…
— Dla Boga! chyba, żeś już pytał?
— Nie mówmy o tem! Uczyń mi waćpan tę łaskę!
— Dobrze, mówmy o aurze… Niechże was piorun zatrzaśnie razem z waszemi manierami! Tak, ty musisz jechać, a ja kląć!
— Żegnam waćpana.
— Czekaj! czekaj! Zaraz mnie cholera minie. Mój Ketling! czekaj, bo miałem z tobą pomówić. Kiedy jedziesz?
— Jak tylko sprawy załatwię. Chciałbym się z Kurlandyi ćwierci dzierżawnej doczekać, a dworek ten, w którym mieszkaliśmy, sprzedałbym chętnie, gdyby się kto ochotny do kupna trafił.
— Niech Makowiecki kupuje, albo Michał! Na Boga! przecie bez pożegnania z Michałem nie wyjedziesz.
— Radbym go z duszy pożegnał!
— Lada moment będzie! lada moment! Może on cię do Krzysi namówi…
Tu urwał pan Zagłoba, bo go nagle ogarnął jakiś niepokój.
— Przysługiwałem się Michałowi w dobrej chęci, — pomyślał — ale dyablo wbrew jego chęci; miałyby zaś discordia z tego pomiędzy nim a Ketlingiem wyniknąć, to niech sobie Ketling lepiej jedzie…
Tu pan Zagłoba począł pocierać ręką łysinę, wreszcie rzekł:
— Mówi się to i owo ze szczerej życzliwości ku tobie. Takem cię pokochał, że radbym cię wszelkiemi sposobami zatrzymał, więc ci Krzysię, jako słoninkę, nastawiłem… Ale to jeno z życzliwości… Cóż mnie, staremu, do tego!… Naprawdę, to jeno życzliwość… Nic więcej. Ja-ć przecie swatami się nie trudnię, bo gdybym chciał swatać, to byłbym siebie wyswatał… Daj Ketling pyska… a nie gniewaj się!…
Ketling wziął w objęcia pana Zagłobę, który rozczulił się istotnie i zaraz gąsiorek kazał podać, mówiąc:
— Już też z okazyi tego odjazdu, codzień taki jeden wypijem.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/111
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.