— W szabli — odpowiedział zadowolony z pochwały Zagłoba — Wołodyjowski mnie doszedł. A i Kmicica poduczyłem też nieźle.
To rzekłszy, zerknął na Bogusława, ale ten udał, że nie słyszy i rozmawiał pilnie z sąsiadem.
— Ba! — rzekł hetman. — Wołodyjowskiego nieraz przy robocie widziałem i ręczyłbym za niego, chociażby o losy całego chrześcijaństwa chodziło. Szkoda, że w takiego rycerza jakoby piorun ugodził.
— A co mu się stało? — spytał Sarbiewski, miecznik ciechanowiecki.
— Dziewka mu umiłowana w drodze, w Częstochowie, zmarła — odpowiedział Zagłoba, — i to najgorzej, że znikąd nie mogę dowiedzieć się, gdzie on się teraz znajduje?
— Przez Bóg! — zawołał na to pan Warszycki, kasztelan krakowski. — Toż ja, ciągnąc do Warszawy, napotkałem go w drodze, również tu jadącego i przyznał mi się, że obrzydziwszy ten świat i jego vanitates, na Mons regius się wybiera, aby w modlitwie i rozmyślaniach stroskanego żywota dokończyć.
Zagłoba porwał się za resztki czupryny.
— Kamedułą został, jak mi Bóg miły! — zakrzyknął w największej desperacyi.
Jakoż wiadomość pana kasztelana na wszystkich niemałe uczyniła wrażenie. Pan Sobieski, który żołnierzy kochał, a sam najlepiej wiedział, jak ojczyzna takich potrzebuje, zmartwił się wielce i po chwili rzekł:
— Wolnej woli ludzkiej i chwale Boskiej niepodobna się oponować, ale szkoda jest i trudno mam ukryć waszmościom, że mi żal. Ze szkoły księcia Jeremiego to był żołnierz, przeciw każdemu nieprzyjacielowi wyborny, a już przeciw ordzie i hultajstwu niezrównany. Ledwie kilku jest takich w stepach zagończyków, jako to między kozakami pan Piwo, a w kompucie pan Ruszczyc; ale i ci Wołodyjowskiego nie doszli.
— Szczęście, że czasy jakoś spokojniejsze — odrzekł pan miecznik ciechanowiecki — i że pogaństwo dotrzymuje wiernie traktatów podhajeckich, wymożonych niezwyciężonym mieczem mojego dobrodzieja.
Tu skłonił się miecznik panu Sobieskiemu, on zaś uradował się w sercu z publicznej pochwały i odpowiedział:
— W pierwszym rzędzie Boska to dobroć pozwoliła mi się wówczas położyć na progu Rzeczypospolitej i nieprzyjaciela nieco pokąsać, a w drugim, dobrych żołnierzów na wszystko gotowa rezolucya. Że Chan radby traktatów dotrzymać, to wiem; ale w samym Krymie przeciw Chanowi są zaburzenia, a białogrodzka orda wcale go nie słucha. Odebrałem właśnie wiadomość, że owo się tam na granicy mołdawskiej chmury zbierają i że zagony wejść mogą: kazałem też pilnie nasłuchiwać na szlakach, ale mi żołnierza niesporo. Co gdzie przyrzucę, to w innem miejscu dziura się czyni. Zwłaszcza mi
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/029
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.