Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odzywać się wśród nocy swym przeraźliwym, do śmiechu podobnym rykiem:
— Hi-hau, hi-hau, hi-hau!

∗             ∗

Księżyc, który jakoś nie zauważył, gdzie się podzieli, szukał ich długo w ogródku. Pełzał po ścieżkach, schodził ze ścieżek, rozświecał grzędy kwiatów, zaglądał w brózdy między zagonami rzodkwi i cebuli, osrebrzył ściany szałasu i chciał nawet zajrzeć do wnętrza, ale, nie mogąc przebić się przez gęstwę bluszczów i wiciokrzewu, znudził się wreszcie próżnem poszukiwaniem i popłynął w stronę Tyru, ku morzu.
A oni, wśród wiązek wonnego szafranu, przygotowywali się na wspólną śmierć — i przygotowywali się dopóty, dopóki nie rozbudziły ich gromkie okrzyki, które rozległy się nagle przed bramą ogródka.
Wówczas wypadli z szałasu — i trwoga, a zarazem i zdziwienie ogarnęły ich na widok, jaki przedstawił się ich oczom.
Oto czerwony blask pochodni rozjaskrawił ulicę, kraty ogródka, palmy i cyprysy, a przed bramą roił się i kołysał tłum ludzi.
— To ojciec przysyła mnie szukać! — krzyknęła w przerażeniu Thalestris.
— Schroń się do szałasu — zawołał Abdolonim.
I porwawszy łopatę, jaka znalazła mu się pod ręką, stanął gotów do obrony dziewicy.
Tymczasem część tłumu napełniła ogródek, ale zatrzymała się w pewnej odległości, jakby przejęta