Przejdź do zawartości

Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.
HORYZONT SIĘ ROZSZERZA.

Nakoniec zjawiła się pierwsza. Z pewną karawaną przyjechała praczka francuska. Była to młoda i przystojna awanturnica, umiejąca sobie dać radę w każdym wypadku życia. W mieście wyprawiono na jej cześć uroczystość. Górnicy podawali sobie z rąk do rąk jej trzewiki i sypali w nie piasek złoty. Pierwszego zaraz dnia zebrała wielkie bogactwa, następnego otrzymała około stu oświadczeń. W miesiąc później odjechała do New-Yorku na wielorybniku, który wypadkiem zawinął do san-franciskańskiego bayu.
Ale jednego dnia mieszkańcy miasta ujrzeli obraz, który na długo wyrył się w ich pamięci. Było to w jednej z takich chwil nieumówionego zawieszenia broni między Komitetem Bezpieczeństwa a opryszkami, które zdarzały się czasem tak, jak wśród burzy zdarzają się chwile przesilenia i ciszy. Dąb nad rzeką był bez owoców, a ulica Górników spokojna. Dżentelmanowie siedzieli pod werandami hotelów, żując tytoń i spoczywając po całodziennych trudach, z nogami pozadzieranemi na balustradę werandy. Pogoda była cudna, powietrze jasne, błękit nieba zarumieniony wieczornem światłem. Sylwetki domów, drzew, oddalonych tartaków i lasów rysowały się z tą czystą wyrazistością, właściwą chwilom wieczornym. Słońce już zaszło i tylko wzgórze,