Strona:PL Henryk Ptak - Kraków żyje w legendzie.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Leżą pokotem jak po wielkim znoju...
Hano me gryzie, zem zakląłek brzyćko...!!
gdy podkuł konie, kowal głośno roił.

Nie głupim rzucać jak bywało dycki
me ostrużyny z podkuwania kopyt,
dyć takim złotem obdarzyłbyk wsyćkik.

Wysełek łoni za paszniste kopy
poźrołek, z resztek ostruzinich, złoto!
jakem, lo Boga, za tem się natropił!

Zgarnął do sakwy i przykrył kapotą,
stawy wlepiły weń zapadłe oczy,
w sakwie zobaczył ostrużyny z błotem.

To za przekleństwo! Wnet ze ścieżki zboczył.
Słońce wybiegło na niebo po skałach,
mgły z sił opadły, zabłądziwszy w nocy.

Już pod Krywaniem watra dogasała,
ktoś miłowaniem z gęślików potoczył,
niema nikogo... Przecież grał Sabała!