Strona:PL Helena Staś – Na ludzkim targu.pdf/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   195   —

ły swoją wielkoduszność. A Bóg mi świadkiem, żem po nich spodziewała się najwięcej.
Trudno im zapewno pogodzić się z faktem iż znalazła się kobieta w Ameryce, która ośmiela się ukazywać piękno tam, gdzie one widzą tylko brzydotę. Bowiem wiadomem jest, że każda przybyła ze starego kraju literatka, zozpoczyna swą śmiertelną pracę — wytykaniem błędów amerykańskiej Polonji. Czyny wygnańców, które laurą sławy wypadałoby uwiecznić, potępiają, albo okrywają milczeniem. Szydzą z mozolnej pracy, skropionej tułaczemi łzami, szydzą z nieświadomego pospólstwa. Ileż to razy dało mi się słyszeć z ust owych literatek: Niech pani pracuje, skoro tak kochasz tutejsze społeczeństwo, ja bo je nienawidzę.
A im więcej słyszałam takich zdań, tem więcej kochałam tę tułaczą rzeszę i ich słabe duchem pokolenie, — tem więcej pragnęłam otulić ich serdecznem ciepłem miłości i jak ku dziecięciu stawiającemu pierwsze kroki, wyciągnąć troskliwe ramiona.
Zazdrośnice zaś, w obawie utraty małodusznej przewagi nad niewyrobioną opinją kobiet, zohydzały mnie po cichu w wszelki możliwy sposób. — W zaciekłości swej przeoczyły, że nie rywalkę we mnie by miały, ale oddaną współpracownicę. Przeżywszy tu więk-