Strona:PL H Mann Diana.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Jeżeli będę patrzała, oczywiście dadzą mu“, pomyślała. „Ale co będzie, jeśli nic będą obserwowani?“
Była zaciekawiona, chociaż powiadała sobie, że jest rzeczą obojętną, co jakaś brudna rodzina zrobi z pięcioma frankami.
Następnego dnia chciała posłać tam Strzelca, ale Prosper zameldował jej, że stary przyszedł. Kazała go wpuścić; ucałował skraj jej sukni.
— Niewolnik twój całuje kraj twojej sukni, mateczko, podarowałaś mu franka, — rzekł i spojrzał na nią wyczekująco. Uśmiechnęła się. Aha, nie ufał chłopakom i miał rację. Powinien przecież dostać dwa i pół franka. Ale że mu coś jednak dali!
„Czy spodziewałam się tego?“
Była ubawiona i rzekła:
— Dobrze, stary, jutro przyjdę znowu na brzeg.
Następny dzień był błękitny. Była gotowa do wyjścia, gdy za drzwiami podniosły się głosy. Książę Fili stanął, odepchnąwszy pięciu lokajów, na progu.
— Przyjacielowi małżonka pani, księcia nieboszczyka, — zawołał podniecony, — księżna nie pokaże przecież drzwi drogiemu przyjacielowi księcia. Całuję rączki, księżno.
— Wasza królewska wysokości, nie przyjmuję nikogo.
— Ale drogiego przyjaciela. Takeśmy się przecież kochali. A poza tem, jak się wiedzie drogiej księżnej Paulinie. Ach tak, Paryż. I dobra lady Olimpja, taka serdeczna kobitka.
Księżna roześmiała się. Lady Olimpja Ragg była akurat dwa razy tak wysoka i szeroka jak książę Fili.
— Czy ona jest jeszcze w Paryżu, ta Olimpja? Napewno już znowu jest w Arabji albo na biegunie Północnym. Naprawdę kochana, nadzwyczaj przystępna kobieta.