Strona:PL H Mann Diana.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I natychmiast zaczęła się śmiertelna walka, z rzężeniem, z dzikiem łamaniem rąk, z lękliwemi próbami ucieczki całego ciała i z resztkami niezrozumiałych słów, które brzmiały głucho, niby z czarnej, przymykającej się jamy. Księżna widziała znikającą w niej kobietę, która była jej przyjaciółką. Chwycił ją nieprzytomny pośpiech ostatnich chwil, wołała słowa w głęboką ciemność:
— Tak, my obie zwyciężymy, Bice, wierzysz w to przecież? A ja kocham cię jak zawsze...
Urwała zmieszana zupełnie. Jama zamknęła się, nie dochodziło już echo.
Obserwowała potem uspokojoną przez wieczne zapomnienie twarz. Nie była bardzo blada, i znowu jak dawniej zatopiona była w łagodnem szczęściu, nieco tęskna i skłonna do lekkich cierpień. Poznała ją znowu. Ta głowa była ogniskiem drwiących i czułych poezyj, które po jej zniknięciu pozostały na świecie. Ta wytworna postać szła swoją drogą, samotna, pewna siebie, delikatna, świadoma bólu i powściągliwa. Jak było możliwem to, co stało się z czarownej istoty dachowej: podwładny przedmiot i bezbronna ofiara kształtnego zwierzęcia, posępnego potomka posępnych chłopów, posępnych, zaprzedanych winu, klnących i w skąpstwie i pijaństwie chwytających za noże chłopów? Skąd groził taki los i komu on nie groził, jeżeli mógł dotknąć taką Blà?
Księżna musiała przemóc napad słabości. Czuła dreszcz.
Po śmierci przyjaciółki uczuła się w Rzymie zupełnie bezdomna i bez celu. Przyśpieszyła odjazd. W ostatniej chwili, gdy drzwi nie były już strzeżone, wtargnął do niej monsignore Tamburini. Stała gotowa do wyjścia przed lustrem.
— Czego pan sobie życzy? — zapytała.