Strona:PL H Mann Diana.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wzdrygnęła się. „Zabity? I mnie to cieszy?“ zadawała sobie pytanie. „Ja go nie nienawidziłam, póki żył. Ale że znikł, jest mi miłe. To prawda. Gdyż prawdą jest, że oczy wroga, spoczywające na mojem ciele, z biegiem czasu wzrokiem wywołałyby na niem plamy. Lepiej, aby się zamknęły. Zła wola innego człowieka przypomina nam codzień, że nie jesteśmy sami i nie zupełnie wolni. Kapie ona nieustannie w naszą swobodę i zatruwa ją. Lepiej, aby ją usunąć“.
— Więc stało się? Już? Ale dopiero przed godziną opuścił mię San Bacco.
— To się stało przed dwiema godzinami, — rzekł Pavic głucho.
— Przed dwiema...
Tym razem przerażenie jej było gwałtowne.
Wróg, który dzisiaj wieczór targnął się na nią, nie był już żywym człowiekiem? Przemawiał do niej z nienawiści, — a był już trupem? Przyjaciel jej przyszedł, mówiła o tamtym i o jego atakach. San Bacco chciał ją pomścić — i wszystko to odnosiło się do trupa?
— Ależ San Bacco... — powtórzyła, niepewna z grozy.
— Nie San Bacco, — wyjaśnił Pavic. — Ja sam...
Księżna wstała. Tej nocy działo się za wiele dziwnego. Drżała. Nagle zdjęła abażur ze świecznika. Promień świecy padł na twarz Pavica; była wzdęta, blada, z zapalonemi powiekami, pokryta skłębionemi, siwemi włosami.
„Tym człowiekiem pogardzałam i zapomniałam go“, pomyślała, „gdyż nie dał się nadziać dla chłopa na bagnet. Ale dla mnie — dla mnie zaryzykować życie, więc do tego był jednak zdolny? Przez cały ten czas był jednak zdolny do tego?“
Szybko podeszła do Pavica i wyciągnęła do niego rękę. Padł w pojedynku z panem, Pavicu?