Strona:PL H Mann Diana.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

glądać się im, na to nawet nikt nic ma odwagi: księżno, nawet pani! Czyżby pani inaczej odrzuciła mój plan, gdy chciałem z tysiącem walecznych uwolnić pani kraj?
Pocieszała go za każdym razem.
— Pańska godzina nadejdzie, markizie — może już nadchodzi. Chwilowo moi żołnierze nie noszą czerwonych koszul, lecz czarne sutanny. Ale proszę pana, niech pan pozostanie moim!
— Nie mógłbym przecież inaczej, nawet gdybym chciał, — kończył San Bacco, ułagodzony, zalękniony niemal, całując jej dłoń.
Nastąpiły w markizie San Bacco przemiany, które go głęboko poruszyły, chociaż nie wiedział, dlaczego. Pewnego jednak poranka zrozumiał to i w jednej z owych chwil wzburzenia, z jakich składało się jego życie, napisał do swojej przyjaciółki Ust.
„Księżno!
Mam zaszczyt prosić Panią o rękę.
Powie pani, że nigdy nie była Pani na to przygotowana. Mogę tylko odpowiedzieć, że i ja aż do dzisiejszego ranka nie przewidywałem tego.
Mam takie wrażenie, jakbym walczył jak niegdyś na olbrzymiej rzece Ameryki Południowej, jako pirat w służbie republiki La Plata przeciwko cesarzowi Brazylji. Okręt mój przepływa obok zielonej wyspy, stoi na niej samotny blokhaus, a w jasny poranek wychodzi młoda kobieta. Jestem oparty o maszt i spostrzegam ją. Każę zwinąć żagle i przybijam do lądu. Proszę młodą kobietę z czarnemi włosami, aby została moją, i prowadzę ją na swój okręt, i walczymy dalej, ramię przy ramieniu. Ziemia, którą zdobywam, należy do niej.
Tak, Księżno, jak nieznajomą i bez zastanowienia chciałbym poprowadzić Panią na swój okręt. Żagle nasze wzdy-