Strona:PL H Mann Diana.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

San Bacco szukał po wszystkich pokojach jej parasolki. Potem wsiedli do powozu. Przed drzwiami jakiegoś sklepu, gdy czekali na księżnę, garibaldczyk rzeki do trybuna:
— Podziwiam tę kobietę, gdyż sprawiła mi rozczarowanie. Przyszedłem i myślalem, że muszę wygłosić kazanie o rozsądku. Mogła być rozgoryczona, nieprawdaż, albo dziecinnie bezradna, albo oburzona. Nie, bynajmniej; ona żartuje. Posiada ona silną lekkość tego, kto pewien jest swojej sprawy. Ta kobieta jest wielka!
Pavic mruknął:
— Wielka, hm, wielka — nie mówię nie. Bywa wielkość bierna. Niektórzy umierają na wesoło. Taki arystokrata, który się dal zgilotynować, bo jakaś historyjka miłosna powstrzymywała go od przekroczenia w porę granicy, uważam go za śmieszną figurę, chociażby dlatego, że to jest bezcelowe.
— Mój panie! Zapomina pan, do kogo pan to mówi!
San Bacco wyprostował się dumnie. Ale Pavic odpowiedział spokojnie:
— Pan, markizie, którego tak wysoko cenię, jest mężem wolności.
A człowiek o dwóch duszach, który się nazywał San Bacco, nie wiedział, co odpowiedzieć. Pavic mówił dalej:
— Ten jednak, od czyjego życia zależy wielka sprawa, jest cenny; nie wolno mu umierać gwoli jakiejś chimery, choćby ona nosiła najdźwięczniejsze imię. Czyżbym ja, który tak wiele znaczę dla swego ludu, miał się przyglądać, jak na barykadach płynie krew? Czy mam się kazać zamiast jakiegoś chłopa nadziać na bagnet?
San Bacco nie rozumiał i milczał, Pavic w milczeniu zagłębił się w swoją ideę. Opętany był przez nią za dnia i w nocy. Zaledwie zbudziwszy się ze snu zaczynał tłumaczyć księżnej, jakby stała przed nim, powody, dla