Strona:PL H Mann Diana.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wewnątrz domku obcasy stukały po czerwonych płytach. Pokoje były obite ciemno lub bielone. Meble kształtami i rozstawieniem zachęcały do medytacyj lub do modlitwy. Coś powolnego i woniejącego głucho wisiało niby niewidzialne przędziwo na wszystkich pokojach; było to podobne do wspomnienia starych ksiąg, czarnych, sunących ostrożnie habitów i dawno osiadłej woni kadzideł. Księżna pomyślała o monsieur Henrym, swoim szyderczym nauczycielu.
„Napiszę mu jednak, do czego teraz doszłam“.
Powiadomiła Pavica. Stawił się natychmiast i przyprowadził z sobą San Bacca. Szermierz wolności podszedł do niej uroczyście; tużurek jego ściągnięty był nad biodrami, a zprzodu otwarty. Z połyskującem okiem powiedział:
— Witam księżnę na wygnaniu!
— Markizie, dziękuję panu! — odpowiedziała z lekką parodją jego dramatycznego tonu.
Pavic wystąpił naprzód.
— Wasza wysokość uczyniła brzemienny w skutki krok, opuszczając swoje schronienie bez zasiągnięcia rady przyjaciół.
Księżna wzruszyła ramionami.
— Drogi doktorze, czyż pan sobie wyobrażał, że spędzę cale życie w klasztorze?
— Spodziewaliśmy się, że będzie pani miała cierpliwość, jeszcze krótki czas tylko. Pracowano dla pani.
— Pracowaliśmy dla pani; — powtórzył San Bacco. Księżna rzekła:
— Dobrze. Więc pracujmy razem! I rozmawiajmy przytem. Rzym sprawia na mnie niemal głupio wesołe wrażenie.
Wskazała przez okno na melancholijny plac, Pavic załamał ręce.