Przejdź do zawartości

Strona:PL H Balzac Eugenia Grandet.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

smuciła się, marzła, grzała się, pracowała z nim razem. Ileż to słodkich wynagrodzeń jednała jéj ta równość? Nigdy pan nie wyrzucał służącéj tego, że zjadała winogrona, śliwki lub gruszki, leżące pod drzewem.
— »No, najedz się Barbaro! mówił do niéj wtenczas, kiedy gałęzie zginały się pod owocami tak, iż dzierżawcy musieli je dla świń wyrzucać.
Dla wiejskiéj dziewki która w młodości zawsze doznawała złego obchodzenia, dla biedaczki z miłosierdzia przyjętéj, dwójznaczny śmiech pana Grandet był istotnym promieniem słońca. Oprócz tego, proste serce i ciasna głowa Barbary nie mogły objąć więcéj nad jedno uczucie, nad jedno wyobrażenie. Pamiętała zawsze, jak przed laty trzydziestu pięciu przyszła do warsztatu ojca Grandet, bosa, w łachmanach, i zawsze brzmiały jéj w oczach te słowa bednarza:
— »Czego chcesz moja piękna?« A jéj wdzięczność zawsze była młoda.