Przejdź do zawartości

Strona:PL H Balzac Eugenia Grandet.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wziął kapelusz, rękawiczki i wyszedł.
— »Odjeżdżasz wiec! rzekła Eugenia, spoglądając na niego z melancholią i uwielbieniem.
— »Tak bydź musi, odpowiedział, pochylając głowę.
Od kilku dni, obejście się, postawa i mowa Karola, były takie, jakie mieć powinien człowiek ciężko zmartwiony, ale który czując jak wielkie zobowiązania, ciężą na nim, nowéj odwagi nabiera z samego nieszczęścia swego. Już nie wzdychał: był mężczyzną. I dla tego Eugenia nigdy nie sądziła korzystniéj o charakterze swego kuzyna, jak, wtenczas, gdy go ujrzała w grubéj żałobie, tak dobrze stosującéj się z jego bladą i posępną twarzą: Tegoż dnia, matka i córka wzięły także żałobę i znajdowały się razem z Karolem na exekwiach w kościele parafialnym, odbytych za duszę Wilhelma Grandet.
Przy drugiém śniadaniu, Karol odebrał listy z Paryża..