Przejdź do zawartości

Strona:PL H Balzac Eugenia Grandet.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— »Mój przyjacielu, modlę się za ciebie.
— »To dobrze. Dobra noc. Jutro rano pogadamy.
Biedna kobieta zasnęła, jak student który nie nauczywszy się lekcyi, boi się aby nazajutrz rano nie ujrzał zagniewanéj twarzy nauczyciela.
W chwili, gdy przejęta strachem obwinęła się w kołdrę, aby nic nie słyszeć, Eugenia przyszła do niéj rozebrana, boso i pocałowała ją w czoło.
— »Dobra matko! jutro rano powiem mu że to ja.
— »Nie; posłałby cię do Noyers. Zostaw to mnie; przecież mię nie zje.
— »Czy słyszysz mamo?
— »Co?
— »On płacze zawsze.
— »Pójdź spać córko, zaziębisz się.
Tak przeszedł dzień uroczysty, który wpłynął na całe życie bogatéj i biednéj dziedziczki. Sen jéj nie był już odtąd tak spokojnym i czystym jak dotąd.