Przejdź do zawartości

Strona:PL H Balzac Eugenia Grandet.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do niéj ojciec: rzucając na nią to spojrzenie tygrysie, które rzuca zapewne na swoje stosy złota: dla czegóż płaczesz?
— »Ależ panie, rzekła służąca, któżby nie ulitował się nad tym biednym młodzieńcem, który śpi jak drewno, nie wiedząc co go spotkało?
— »Nie mówię do ciebie Barbaro, trzymaj język za zębami.
Eugenia nauczyła się w téj chwili, że kobieta która kocha, powinna taić swoje uczucia. Nie, odpowiedziała.
— »Dopóki nie powrócę, nic mu nie powicie. Muszę wytknąć rów na moich łąkach. Przyjdę o dwunastéj na drugie śniadanie, a po tém pogadam z moim synowcem o jego interessach.
»Ty zaś mościa panno Eugenio, jeżeli za tym elegancikiem płaczesz, dosyć już tego moje dziecię. Popłynie sobie precz, precz, do Indyów. Już go nie zobaczysz...
Stary wziął rękawiczki, włożył je ze zwyczajną spokojnością i wyszedł.