Strona:PL Gustawa Jarecka - Stare grzechy.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szedł. Po kilku krokach zaraz mu się krewniak, Jan Stępień nawinął. Zobaczył go jak u Makowskiego cygarety kupował. Przywitali się i poszli razem.
— No jak ta idzie? — spytał Jezior, bo krewniak niedawno robotę w fabryce dostał.
— Ańo idzie, jużem odwykł od gorączki, trzy miesiące nie robiłem. —
Rozpytywał się Jezior, jak mu się żyło i zachwalał wszystko pomorskie. Już on nie umiałby żyć gdzieindziej. Jan niedość kontent mu się wydawał. Nawet z tego się nie cieszył, że dziś u nich kocioł reperowali i wcześnie przez to wyszedł. Dogadywał mu tedy i tłómaczył, jak dobrze ma.
— Ty fachowy, ze sto dwadzieścia pewno masz na miesiąc i jeszcze se stękać lubisz. Młody jesteś i wiadomo... — cienko się zaśmiał, mrużąc oczy w zaczerwienionych powiekach — w waszych stronach ludzi bałamucą, że nie trzeba robić na pieniądze... Już ty nie mów, dobrze wiem i człowieka poznam. Nima tak. Mnie się pytaj. Mniej biorę jak ty, a dwadzieścia lat robię. Bo niefachowy jestem i furmanić każdy, powiadają może. A niekażdy właśnie... Tylko ty, jak słuchać chcesz, głupstw nie gadaj. Nie lubią tu tego. A jak se cicho żyć będziesz, każdy cię przyjmie, bo z naszej familji jesteś. Ja tu przecie od dziecka. Każdy mnie zna. —
Czapkę uniósł i łysinę odsłonił, kłaniając się komuś i szedł koło Stępienia z tego przynajmniej dumny, że każdy dzieciak w Staszewie wiedział kto to na rolwadze zawsze stoi i Brandtowskiemi końmi powozi.