Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szli dalej. Ostap, co przodował, trzymając w podanej w tył ręce dłoń brata, rzucał po wirchach spokojne wejrzenia, zagłębiał rysie oczy w żlebowe kotliny. Wtem poczuł, że ręka Wontona poczyna dziwnie jakoś drżeć w jego, nitoby ją coś wyrywało, nito sam swobodził.. Porazu wywinęła mu się z garści i w owejże chwili posłyszał za sobą nagły szmer, jakby kto drugiego ze ścieży w chłań strącił... Wartko się obejrzał; Wontona już na perci nie było, jeno tam w dole rzuciła mu się raz w oczy ostatni bratowa opończa..
Bez krzyku go zmiotło, bez jęku.
A był to dzień Ofiarowania Przeczystej Panienki, gdy już liście rzęsnym pokotem zalega, słonko u stoku się waży, a po polach, po szerokich porozwiesza mgławe czechła jesienny, cichy smęt..;
Ostap przyostanowił się.
— Stary-li to, czy sam?
Hm!...
i krzyknął w bezdeń.
Głupi ty! — a przeczżeś wierzył!?
Rehotem odgrzmiały skaleniska.
Postał jeszcze czas jakiś na samym środku zawrotnej przełęczy jakby na wyzywy, z urągiem... czekał, aż się słonko w niż pokładzie. Wtedy zaniósł się śmiechem raz jeszcze i gwizdając puścił w drogę: Spieszyło mu się na weselisko; najcudniejszą dziewkę z sioła w łoże brał — Ksenię czarnobrewą.