Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaś spełnić się musi, bo wierzą.
A może i niema trójcy, nie — postał i ślad tajnych mocarzy jeno dwa duchy człowiecze wzajemną się siłą wszechwładą..
Boć nie przenikniesz, czy Bogiem klnie, czy duchem własnym. Na jedno wyjdzie — byle wierzyli. Kiedyś, po wszystkiem powiedzą ludzie:
— Bóg skarał.
Czy po prawdzie, niewiada. Może sam siebie. Może go własna dusza spełnić klątwę niewoli. W mrokach bo brodzim wszyscy, we mgławych i nikt nie pewien, dlaczego.
Bywa i druga moc duszna, porówno straszna i władna. Potęga niewiary. Choćby go ojciec, mać rodzona na sąd Boży pozwali, klątwą obrali, nic mu to — zurąga i dziwo: nic mu się złego nie przygodzi. Bywają, bywają ostapowe ludziska!
I ci mocarni, przewładni lecz zda się inaczej. Mroczno bo pośród nas, ćmawo i wieczyście bytujemy na oparzeliskach młaczanych, bez postanku dymiących, mglicami zasnuci, że brat brata w poćmie nie odróżni. Ziemni posieleńcy!
Jedno z tych odparów wyziera, jedno krwawiącem ślepiem łzawi: krzywda! Okrutna, bezwinna krzywda ludzka!..
I to powieczne pytanie: — Przeczże? Dla jakiej przewiny?
Pytał i Wonton, wypatrywał od roku, od onej godziny i po dziś dzień nie odzierżył odparcia. Więc zmarniał do szczętu i spiołuniała mu dusza...
Weszli na Czarci Sk ok.
— Ostap! bracie daj rękę, cno mi jakoś wedle osierdzia!
— Naści boju! a dzierż się krzepko!
— Bóg zapłać — tak raźniej...