Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krew przestała uchodzić, a rana zaczęła się raźno zasklepiać. — W rok potem wybrali się obaj na kiermasz do Psiej Wólki. Z powrotem spotkali przy drodze jakiegoś nędzarza owrzodzonego na całem ciele ropiącemi krostami. Wawrzon kazał mu iść za sobą do smolarni, gdzie nieszczęśliwy pozostał przez cały tydzień. Codziennie w pierwsze ranki wywodził go Wawrzon w las; tu kazał stawać pod jakiem drzewem, poczem wyciągał rękę i wodził nią wzdłuż ciała. Wtedy strupy rozwierały się, wrz dy, co lata całe jątrzyły, dojrzewały gwałtownie wyrzucając zapiekłą ropę Po tygodniu żebrak porzucał zdrów całkiem z błogosławieństwem ustronną smolarnię.
Wieść o uzdrowieniu rozniosła się po okolicy; niedługo było i czekać, aż tu z postronnych siół i słobód zgarniali się ludzie pod ostępem smolarzy. Wawrzon serce miał litosne i miękkie jak u gołębia, chciał biedakom dopomódz, więc nie odmawiał. Od ranka do wieczora pracował bez wytchnienia.
Tymczasem zmarło się staremu; sękaty jesion zwalając się pod ośnikiem drwala przygniótł go na śmierć. Wtedy Wawrzon rzucił smolarnię rzucił ostęp i osiadł na Jaworznym ostrowie, gdzie i samemu i ludziom było dogodniej. Do południa przyjmował chorych, a kiedy słońce przesunęło się poza środek niebieskiego skłonu, ostawał sam.
Rok już tak przebytował na swem odludziu. Umiłował smętek wysepki, wgrążył się w jej ciszę. W srebrne świtania poranków wstawał z łoża i wychodził przed chatę, by z zawsze tym samym zachwytem, z tem samem rozmodleniem w oku podziwiać cud promiennego poczęcia. Co wieczór żegnał rozognioną źrenicą zasuwające się za leśne obrzeża słońce, spijał chciwą wargą rośną łaskę nieb.