Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
33

zrudziałe pleśnie i kożuchy. Na zgłuszonych zielskiem szkarpach, na fortecznych zboczach pełniły od lat żałobną straż cyprysy, oddawały się wiatrom smętne limby. Ciszę przerywał czasem z wieży drżący głos Rozity, piastunki hrabiego, gdy przędąc na kołowrotku nuciła nikłą, starczą piosenkę, czasem dolatywał parowem pogrzebowy dźwięk dzwonu z Santa Pietade, odległej o trzy wiorsty od kasztelu.
Niekiedy pod wieczorną zorzę przesuwał się wydłużoną sylwetą po skałach cień samotnego wędrowca, mignęła barwna świta górala. W górze grały bez przerwy wielkie harfy wiatru...
Pan zamku odciął się zupełnie od świata i ludzi; zatopiony w mistycznych studyach tracił widocznie resztę sił życiowych i gasł wśród zabójczych zachwytów ascezy
Chwilami tylko spóźnione pobłyski przeszłości roztaczały przed nim stare, zatarte obrazy niby wypłowiałe gobeliny na ścianach sal rycerskich...
...Rozśpiewane chóry minstrelów, strojne, płomiennookie senority i róże... białe, powiędłe kwiaty... Gdzieś daleka melodya drga, gdzieś męski toreador kona... Jak łka, ach! jak łka gorący ton bolera... Ha!... pęknijcie struny!..
Lecz chwile takie przychodziły rzadko i wnet rozwiewały się bezpowrotnie. I znów spowijała duszę w białe całuny mistyczna zaduma. Zwykle siadywał w niszy olbrzymiego okna narożnej wypatrzni twarzą zwrócony ku tytanicznym skałom, jakie piętrzyły się wokół zamczyska. Gdy go już znużyły zawiłe traktaty ascetów, odkładał foliały i zanurzywszy oczy w błękit nieba godziny całe przepędzał bez ruchu. Nieraz już jaskółki wracając na nocleg pod zamkowe okapy uderzały w przelocie o szyby, nie-