Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
21

— Widzisz Luta, taka duża, duża woda, sto razy taka jak nasz stawek.
Klasnęła z radości w rączęta i odtąd już całemi dniami szczebiotała o morzu. Bo muszę tu wspomnieć, że moja córeczka bardzo lubi nasz staw i łódkowanie. Nieraz Stach w chwilach wolnych, gdy go już przestaną nachodzić ci nieznośni chorzy siada z nami na łódkę i wiosłuje: mała z wielką uwagą przypatruje się ruchom wiosła, lub też poważnie zadaje najdziwaczniejsze pytania,...
Proszę mi wybaczyć bezładność, lecz te przygotewania blisko od miesiąca i gorączka spodziewanych wrażeń rozprzęgły mi do reszty panowanie nad nerwami. I tak może będę musiała przerwać pisanie na czas dłuzszy. Prawdopodobnie nie zechce mi się zbierać myśli na riwierze, jak mówią „jasny brzeg“ rozluźnia energię, sprwadzając omdlałą bezwładność. Mój Boże! czemużbym się jej nie miała oddać — to tak słodko omdlewać.... w ramionach Stacha.......
Chwyciłem za ołówek, którym to miejsce było założone i dopisałem niemal odruchowo: — Koniec a obok położyłem krzyżyk. Następnie wyszedłem z altany.
U wejścia krwawy blask uderzył mi w oczy: słońce zważyło się nad poziomem. Spiesznie posunąłem się deptakiem.
Z tej strony grunt wchodził w staw ostrym dzióbem tworząc trójkątną wystawę. Przylądek był skalisty, obrosły miejscami mchem i pleśnią. Z płaskiego szczytu na jednakim poziomie z resztą ogrodu i chodnikiem spadał modrymi warkoczami powój, opinał się po zboczach bluszcz zwisając tuż nad wodą. Stok łagodniejszy z prawej wypuścił przez szczelinę krzak tarniny; dziki urok krzewu