Strona:PL Grabiński Stefan - W pomrokach wiary.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
13

sędzia miał przeprowadzić pewne formalności ze sołtysem. Poszedłem tedy w las. Znasz Pan te strony — piękne bory, nieprawdaż? No i nie uwierzy mi Pan, zabłąkałem się najzupełniej, bez wyjścia. Tutejsi ludzie mówią, że w lasach oman chwyta... cha, cha! To też i mnie licho jakieś zapędziło w głębie. Było już ciemno i deszcz siekł porządnie, gdy wkońcu wydostałem się krętymi manowcami na gościniec. Naturalnie zapóźno już było i za tęga zlewa, żebym spostrzegłszy Pańskie światełko nie miał Mu złożyć mego uszanowania... ...wszak nie wyrzucisz mnie Pan z przedziału?...
— Ależ samo przez się zrozumiałe, proszę bardzo — odparłem z widocznym wysiłkiem. — Zresztą przyznam się Panu doktorze, że Go tu oczekiwałem.
Spojrzał mi w oczy z wyrazem ździwienia. Po chwili uśmiechając się pobłażłiwie zauważył:
— Zdaje mi się nie możesz Pan opanować resztek snu, w jakim go zastałem. Swoją drogą niezbyt wesoło musiałeś marzyć. Mogłem chwilę studyować Jego twarz: zrazu nieokreślony uśmiech błądził koło ust, o! taki właśnie, jak teraz — potem błysk zachwytu i...
— No skończże już raz Pan!...
— Krzyknąłeś...
— Ja krzyknąłem!? Złudzenie! Wszystko złudzenie! Ja wcale nie spałem...
— To dziwne... chociaż... być może. Oczu nie zamknąłeś Pan przez cały czas ani na chwilę. Tylko że wyglądało to tak, jakbyś mimo. to nie spostrzegał mojej obecności: był to szklany, tępy wyraz. Powiedz mi Pan — nie doznajesz czasami.