— Na wypadek, jeżelibyś potrzebowała kiedy pomocy, lub dowiedziała się czegokolwiek od starej Molly o dziecku, zostawię ci adres, dokąd się masz udać. Czy umiesz czytać?
— Trochę — wstydząc się nieco, odparła kobieta — znam litery drukowane.
Pan Clive schował kartę wizytową, którą był wyjął, i dał jej natomiast firmowy adres kupiecki „Spółki Braci Clive“. Potem życzliwie pożegnał biedną opuszczoną kobietę i wyszedł z izby. Pan Randolf przystanął jeszcze chwilę, aby i swój datek przyłączyć do daru ojca Wirginji.
Głośne błogosławieństwa Nancy towarzyszyły im aż do chwili wyjścia.
— Szczególnie tajemnicza sprawa! — mówił pan Clive, dążąc w sąsiednią ulicę, gdzie zostawili powóz. — Jestem tem wszystkiem równie niemal zainteresowany, jak i Wirginja. Ciekawym, czyby się zdało na co podać ogłoszenie do gazet?... ale że nie można ściśle określić żadnej daty... Wielki Boże! kto to?... — krzyknął naraz pan Clive. — Hej, panie! Trzymajcie go!... chwytajcie go!
Okrzyk ten dotyczył mężczyzny, który właśnie mijał tych panów. Był on bardzo szczególnej powierzchowności, z długiemi, białemi włosami, opadającemi na ramiona. Gdy usłyszał wołanie pana Clive, spojrzał na niego czarnemi, przenikliwemi oczami, zerwał się gwałtownie i znikł w przyległej, wąskiej uliczce tak szybko, jakby się był zapadł w ziemię.
— Co to jest? co się stało? — pytał zaniepokojony pan Randolf. — Czy ten szczególny człowiek okradł pana? Pobiegnę po policjanta, choć wątpię, czy w tej zakazanej okolicy znajdę którego.
Pan Clive stał nieruchomy w miejscu, z twarzą pobladłą od silnego wzruszenia.
— Nie potrzeba — wyrzekł cichym głosem, wspierając się na ramieniu młodego towarzysza. — Zdawało mi się, że spotkałem ducha... jednego wielkiego łotra, o którym sądziłem, że dawno już go niema na świecie. Szczególna rzecz, gdy w sierpniu byłem w Nowym Yorku, pewien znajomy mi sędzia dopytywał się mnie właśnie o tego nicponia. Muszę go zawiadomić, że człowiek ten żyje... był on... — tu pan Clive zawahał się chwilę — był on wmieszany w bardzo smutną sprawę, dotyczącą mego najmłodszego brata. Prosiłbym pana nie wspominać o tem spotkaniu mojej córce... Ona bardzo kochała stryja swego, choć była dzieckiem, gdy go widziała; nie chciałbym więc daremnie jej niepokoić...
Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/106
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.