Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o Boże! Jakie cuda, jakie błogosławione następstwa spłynęłyby na ludzkość z jego wysokich usiłowań!
Tymczasem minie ranek, dzień pochyla się ku wieczorowi, a z nim razem pochylają się ku spokojowi zmęczone siły Obłomowa; burze i falowania myśli uspokajają się w duszy, głowa wytrzeźwia się z różnych myśli i krew powolniej obiegać poczyna. Obłomow w cichem zamyśleniu układa się na grzbiecie, wzrok utkwiony w okno i na niebo, ze smutkiem żegna zachodzące słońce, wspaniale chowające się za czyimś czteropiętrowym domem.
A ileż to, ile razy wodził wzrokiem i żegnał to zachodzące słońce!
Rano — znowu życie, znowu kłopoty, znowu troski i marzenia! On lubi wyobrażać sobie, że jest jakimś niezwyciężonym wodzem, przed którym nietylko Napoleon, ale Jerusłan Łazarewicz jest niczem. Wymyśla, naprzykład, różne powody do wojny — i sprowadza różne narody z Afryki na Europę; albo marzy o nowych wojnach krzyżowych, walczy, decyduje o losach narodów, rujnuje miasta, lituje się nad jednymi, karze innych, olśniewa świat czynami potęgi i szlachetności.
Niekiedy przybiera rolę myśliciela, wielkiego artysty, przed którym pochylają się wszystkie głowy, on zbiera laury, tłumy gonią za nim, wołając:
— Patrzcie! Patrzcie! Oto idzie Obłomow, nasz wielki Ilja Iljicz.
W ciężkich chwilach rozmyślań martwią go kłopoty i troski. Przewraca się wtedy z boku na bok lub twarzą do poduszki. Niekiedy traci zupełnie równowagę, wtenczas dźwiga się z pościeli, klęka i poczyna się modlić gorąco, szczerze, prosząc Boga o odwrócenie od niego burzy.