Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/738

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w nocy, brzęk talerzy, stuk noży, przyciska się do niani i wsłuchuje się w jej drżący starczy głos.
— Militrisa Kirbitjewna — mówi, wskazując gospodynię.
Zdaje mu się, że widzi ten sam obłoczek, płynący po niebie, co i niegdyś widział, ten sam wietrzyk w okno wieje i igra jego włosami. Obłomowski indyk chodzi po dziedzińcu i bełkoce pod oknem.
Pies zaszczekał — pewnie gość przyjechał. Rzeczywiście, gość pewnie, słychać kroki coraz bliżej i bliżej, otwierają się drzwi...
— Andrzej! — wymówił Obłomow.
W samej rzeczy, przed nim stał Adrzej, nie dawny chłopczyk, ale już dorosły mężczyzna.
Obłomow ocknął się. Przed nim nie zjawisko halucynacji, ale rzeczywiście Sztolc.
Gospodyni szybko pochwyciła dziecko, wzięła robotę, odprowadziła dzieci, Aleksiejew znikł także. Sztolc i Obłomow zostali sami, milcząc i nieruchomie patrząc na siebie. Sztolc przeszył go wzrokiem.
— To ty Andrzeju? — spytał Obłomow, ledwie dosłyszalnym głosem ze wzruszenia, jak pyta po dłuższej rozłące kochanek kochankę.
— Ja — usłyszał cichą odpowiedź. Cóż się z tobą dzieje? Żyjesz, zdrów jesteś?
Obłomow objął go, mocno przyciskając do piersi.
— Ach! — wymówił ledwie, zamknąwszy w tym wykrzykniku całą moc swojej długo ukrywanej tęsknoty i radości. Od chwili rozłąki nigdy może nie odczuwał tego tak szczerze.
Usiedli i znowu pilnie wpatrywali się w siebie.
— Zdrów jesteś? — spytał Andrzej.
— Teraz zdrów, chwała Bogu.
— A byłeś chory?