Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/717

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowina! Po raz pierwszy słyszę twoje niezadowolenie z tego kłopotu.
— Nie narzekam — odpowiedział Andrzej — rozważam tylko.
— Lecz skąd się nagle wzięło to rozmyślanie? Przyznałeś się sam przed sobą, że to ciebie nudzi, niepokoi — tak?
Olga spojrzała na niego badawczo. Sztolc potrząsł przecząco głową.
— Nie, nie nudzi mię to, ale jest bezużyteczne.
— Nie mów tak, nie mów! — przerwała mu Olga. — Ja znowu, jak zeszłego tygodnia, będę o tem myśleć i martwić się. Jeśli w tobie wygasła przyjaźń dla niego, to z miłości dla człowieka nie powinieneś przestać troszczyć się o niego. Jeśli ty nic nie zechcesz zrobić, ja sama pójdę i nie wrócę bez niego. Jego poruszą moje prośby. Czuję, że zapłakałabym gorzko, gdybym go zobaczyła w poniewierce umarłego dla życia! Może łzy...
— Wskrzeszą go — myślisz? — przerwał Andrzej.
— Nie, nie wskrzeszą do czynu, ale może zmuszą go oglądnąć się dokoła siebie i życie swoje zmienić na jakieś lepsze. Niech nie zostanie w błocie, ale z równymi sobie, z nami. Wtenczas... gdym się tylko zjawiła, Obłomow w jednej chwili ocknął się i zawstydził...
— Czy też nie kochasz ty go jak dawniej? — spytał Andrzej żartując.
— Nie — poważnie, w zamyśleniu, jakby w przeszłość patrzyła, mówiła Olga. — Kocham go nie jak dawniej, ale jest coś co w nim kocham, czemu pozostanę wierną i nie zmienię się, jak inni...
— Któż to są ci inni? Powiedz jadowita żmijo,