Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/716

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w dwie przeciwne strony, byli już prawie straceni dla siebie, i czasem rzeczywiście ginęli bez wieści.
— Napisałbyś do kogo ze swoich przyjaciół, wiedzielibyśmy przynajmniej...
— Nic nie dowiedzielibyśmy się niczego oprócz tego, co już wiemy: żyje, zdrów, mieszka w tem samem miejscu. Tyle wiem i bez przyjaciół. A co się z nim dzieje, jak on żyje, czy umarł moralnie, czy też tleje w nim jeszcze iskra życia — tego nikt obcy się nie dowie.
— Ach, nie mów tak Andrzeju! Strasznie to i boleśnie słuchać. Pragnęłabym coś wiedzieć i lękam się.
Olga bliską była płaczu.
— Na wiosnę będziemy w Petersburgu. Dowiemy się sami o wszystkiem.
— Nie dość dowiedzieć się, trzeba zrobić wszystko...
— Czyż ja nic nie robiłem? Czyż nie dość go namawiałem, kłopotałem się jego interesami, uregulowałem je, a on ani słówkiem nie odezwał się! Gdy się z nim widzę — gotów na wszystko, a ledwie odjadę — wszystko przepadło. Znowu zaśnie! Tak się z nim trzeba szarpać, jak z pijakiem.
— Nie trzeba go opuszczać — niecierpliwie zauważyła Olga. — Z nim trzeba postępować stanowczo: wziąść ze sobą do powozu i odwieść. Teraz zamieszkamy w własnym majątku... będzie mieszkać w pobliżu nas... Weźmiemy go ze sobą!
— Napytaliśmy sobie z nim nowy kłopot — rzekł Andrzej, chodząc po pokoju. — A końca nie widać!
— Cięży ci ten kłopot? — pytała Olga. — A to