Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/703

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko w piękny pogodny wieczór, nad kołyską dziecka lub nawet śród rozmowy i pieszczot męża.
Nagle jak gdyby skostniała i zamilkła, potem ogarniała ją sztuczna ruchliwość, ażeby w ten sposób ukryć swój stan wewnętrzny; składała wszystko na migrenę i kładła się do łóżka.
Ale niełatwo było Oldze ukrywać ten nastrój przed czujnem okiem męża. Wiedziała o tem i wewnętrznie, z niepokojem przygotowała się do rozmowy, której spodziewała się, jak niegdyś, gdy się miała wyspowiadać przed nim ze swojej przeszłości. Rozmowa taka przyszła.
Raz wieczorem przechadzali się oboje w topolowej alei. Olga prawie wisiała na ramieniu męża, pogrążona w głębokiem milczeniu. Męczył ją ten stan w jakim była. Na każdy temat, rozpoczęty przez męża, odpowiadała krótko.
— Niańka powiada że Oldzia kaszlała w nocy. Możeby jutro posłać po doktora? — spytał.
— Nie trzeba. Dałam jej gorących ziółek, przez jutro przytrzymam w pokoju, a potem zobaczymy — odpowiedziała bezdźwięcznym głosem.
Doszli do końca alei.
— Dlaczego nie odpisałaś na list twojej przyjaciółki Soniczki? Czekałem na list. O małom się na pocztę nie spóźnił.
— Ach, tak pragnęłabym jak najprędzej zapomnieć o niej! — odpowiedziała i zamilkła.
— Kłaniałem się od ciebie Biczurynowi — zaczął znowu Andrzej. — Przecież on zakochany w tobie. Może się choć ukłonem pocieszy trochę, bo pszenica z pewnością na czas nie przyjdzie.
Olga uśmiechnęła się sucho.
— Mówiłeś już — odpowiedziała obojętnie.