Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/702

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nosiła oczy i wzrokiem pytała morza, nieba, lasu — nigdzie odpowiedzi nie było — tam przestrzeń bezbrzeżna, głąb, ciemność...
Przyroda mówiła zawsze to samo. Widziała w niej zawsze to samo: nieprzerwany, jednostajny bieg życia bez początku i bez końca.
Olga wiedziała do kogo się zwrócić po rozwiązanie tych wątpliwości, wiedziała że znajdzie tam odpowiedź, ale jaką? Może to tylko skarga bezpłodnego rozumu, a może jeszcze gorzej — pragnienie nie stworzonego do sympatji, nie kobiecego serca. Boże! Ona, jego ideał — bez serca, z umysłem, którego niczem zadowolnić nie można! Czemże się ona stanie? Jakże upadnie w jego przekonaniu, jeśli się odkryją przed nim te noce, nieznane dotychczas, ale odgadnięte przez niego jej cierpienia!
Chowała się przed mężem albo wymyślała jakąś chorobę, kiedy oczy jej zatracały swoją aksamitną miękkość, patrzyły przed siebie sucho i gorąco, gdy twarz pokrywała się ciężkiem obłokiem, a ona, pomimo największych wysiłków nie mogła zmusić siebie do uśmiechu, mówić, a tylko obojętnie słuchała najciekawszych wiadomości politycznego świata, najciekawszych wyjaśnień nowych postępów w nauce, nowych dróg twórczości w sztuce.
Mimo to nie pragnęła nigdy płakać, nie było nieoczekiwanych wstrząśnień, jak wówczas kiedy grały nerwy, budziły się i wypowiadały się jej siły dziewicze. Nie, to co innego!
— Więc cóż to jest? — pytała prawie z rozpaczą, gdy nagle stawała się zamyśloną, obojętną na wszyst-