Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/659

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedziała. — Przyszyję jeszcze dwie łateczki i pójdę zaraz gotować. „uchę“ Co to za łobuz z tego Wani! Zeszłego tygodnia połatałam mu kurtkę — znowu podarł! Czego się śmiejesz — zwróciła się do siedzącego przy stole Wani — jesteś tylko w spodniach o jednej szelce! Nie poprawię ci do rana; nie będziesz mógł biegać po ulicy. Pewnie chłopaki na tobie potargali? Biłeś się z nimi — co? Przyznaj się!
— Nie, mamo. Samo się rozerwało — odpowiedział Wania.
— Pewnie — samo! Lepiej byś siedział w domu i lekcji się uczył! nie masz biegać po ulicy. Jak tylko Ilja Iljicz powie, że po francusku źle się uczysz — ja ci zdejmę buty! Z konieczności będziesz siedział nad książką.
— Niechcę się uczyć po francusku.
— Dlaczego? — spytał Obłomow.
— W języku francuskim dużo brzydkich słów.
Agafja Matwiejewna zarumieniła się, Obłomow śmiać się począł. Już przedtem musiała być między nimi mowa o „brzydkich słowach“.
— Milcz, łobuzie! — krzyknęła. — Utrzyj lepiej nos — nie widzisz czy co.
Wania wybiegł, ale nosa nie utarł.
— Proszę poczekać... Jak tylko otrzymam ze wsi pieniądze, dwie pary każę mu uszyć — wmięszał się do rozmowy Obłomow — szafirową kurtkę, a na przyszły rok mundurek, przecież pójdzie do gimnazjum...
— Jeszcze i w starem chodzić może, a pieniądze przydadzą się na gospodarstwo: zrobimy zapas słoniny, konfitur dla pana nasmażymy... Pójdę zobaczyć czy Anisja przyniosła śmietanę...