Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/633

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszedł Sztolc. Olga nie podejrzywała powodu przyjścia, wstała z kanapy, odłożyła książkę na stronę i poszła na jego spotkanie.
— Nie przeszkadzam pani? — spytał, siadając w jej pokoju przy oknie, które wychodziło na jezioro. — Pani czytała — prawda?
— Nie, skończyłam właśnie czytanie — już ciemno. — Czekałam na pana — rzekła miękkim, przyjacielskim akcentem.
— Tem lepiej: ja muszę pomówić z panią — dodał poważnie, przysuwając dla niej drugie krzesło do okna.
Olga drgnęła i zaniemiała prawie, potem usiadła machinalnie na krześle, schyliła głowę i nie podnosząc oczu, siedziała w męczącem oczekiwaniu. Chciałaby w tej chwili być o sto wiorst oddaloną od Sztolca.
Nagle jak błyskawica zaświeciła w jej pamięci cała przeszłość.
— Sąd się zbliża! — pomyślała. — Nie można bawić się życiem jak lalkami — zdawało się jej słyszeć głos jakiś — nie żartuj z życiem, bo trzeba się porachować.
Przez kilka chwil Olga milczała. Sztolc widocznie skupiał myśli. Olga, nie bez trwogi, wpatrywała się w jego schudzoną twarz, w nachmurzone brwi, w usta zaciśnięte z wyrazem stanowczości.
— Nareszcie! — pomyślała, drgnąwszy wewnętrznie.
Zdawało się, że oboje sposobią się do pojedynku.
— Pani zapewne zgaduje, Olgo Siergiejewno, o czem ja mam zamiar mówić z panią — zaczął Sztolc, wpatrując się w nią pytająco.
Siedział w głębi niszy, która zakrywała twarz jego, gdy przeciwnie białość śniegu od okna padała