Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/632

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pozór oszukiwania, może chęci zjednania Sztolca. Boże! Dopomóż mnie...
Ale pomocy nie było.
Jakkolwiek miłą jej była zawsze obecność Sztolca ale czasem zdawało się jej, że lepiejby było nie stykać się z nim więcej, przejść przez życie jego jak cień ledwie dostrzegalny, nie zaciemniać jego jasnego, rozumnego życia swoją nieprawą miłością.
Olga przetęskniłaby za swoją nieszczęśliwą miłości dla Sztolca, opłakałaby przeszłość, zamknęłaby w duszy pamięć o nim, a potem, potem może znalazłaby „przyzwoitą partję“, jak wiele innych panien, i byłaby rozumną, troskliwą żoną i matką, a przeszłość uważałaby jako dziewicze marzenia i nie przeżyłaby, lecz przecierpiała resztę życia. Przecież wszystkie kobiety tak robią.
Ale ta cała sprawa nie samej jej dotyczy. Wplątany do niej inny jeszcze człowiek, który na niej opiera swoje niezbędne, najlepsze nadzieje przyszłego życia.
— Dlaczegoż ja kochałam? — męczyła się Olga w tęsknocie, wspominając ten poranek w parku, kiedy Obłomow chciał uciekać, a jej się zdawało, że księga jej życia zamknie się na zawsze, gdy on ją opuści. Wówczas tak śmiało i lekko rozwiązała kwestję miłości i życia, tak wszystko wydawało się jej jasnem, a jednak wszystko związało się w nierozplątany węzeł.
Zbyt ufała swemu rozumowi. Zdawało się, że trzeba tylko patrzyć prosto, iść śmiało, a życie posłuszne jak dywan będzie się samo rozścielać pod jej nogami — i cóż się stało? Niema nikogo, kogoby o przyczynę błędu obwinić można — ona sama winna.