Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/625

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrząc do lustra. — Do czegom ja stał się podobny? Dosyć tego...
Postanowił pójść wprost do celu — rozmówić się z Olgą.
A cóż Olga? Czy niedostrzegała co się w nim działo, czy też była tylko dla niego zupełnie obojętną?
Nie mogła nie dostrzec tego, co się działo w duszy Sztolca. Nie takie czujne i bystre kobiety jak ona potrafią odróżnić przyjaźń i grzeczność od innego bardziej czułego uczucia, a cóż dopiero Olga! Nie było w niej żadnej kokieterji — natura to była prosta, szczera i wysoce moralna. Nie potrzebowała posługiwać się kokieterją, panowała nad nią.
Pozostaje jedno: przypuścić, że jej podobało się, bez żadnych widoków praktycznych, że człowiek takiej niezwykłej miary jak Sztolc, składa jej czołobitność, pełną rozumu i namiętności. Było to do pewnego stopnia rekompensatą jej obrażonej miłości własnej i powoli podnosiło ją na tę wyżynę, z jakiej upadła; odradzała się jej duma niewieścia.
Jakże — myślała Olga — czem może się zakończyć ta czołobitność? Nie mogła ona przecie zawsze objawiać się tylko zaciekawieniem Sztolca, a jej uporczywem milczeniem. Czy też ona przeczuwała przynajmniej, że ta długa walka jego nie będzie daremną, że wkońcu on wygra sprawę, w którą włożył tyle siły i charakteru? Czy tracił bezużytecznie płomień i blask miłości? Czy w tych promieniach utonie obraz przeżytej miłości?
Olga nie rozumiała tego wszystkiego, nie uświadomiała sobie jasno i walczyła rozpaczliwie z temi wątpliwościami i sama ze sobą; niewiedziała jak wyjść z chaosu myśli.