Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/624

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miłości jak nie życzył jej sobie i Obłomow, tylko z innych względów. Ale on pragnąłby, ażeby fala uczucia popłynęła równą linją, lecz buchnęła wrzątkiem u źródła, z którego możnaby zaczerpnąć uczucia na całe życie i mieć świadomość skąd wypływa strumień szczęścia.
— Kocha mnie, czy nie? — pytał siebie z męczącem wzruszeniem, prawie do łez.
Pytanie to zaogniało się w nim coraz bardziej, otaczało go jak płomień, unieruchomiało jego zamiary. Była to już kwestja nie miłości, lecz życia. Na nic innego już nie było miejsca w jego duszy.
Zdawało mu się nieraz, że w ciągu tego półrocza zwaliły się na niego wszystkie męki i rozpacze miłości, których on dotychczas tak zręcznie unikał w stosunkach z kobietami.
Czuł, że jego mocny organizm nie wytrzyma tych prób, jeśli trwać będą jeszcze miesiące takiego natężenia rozumu, woli i nerwów. Zrozumiał, czego dotychczas zrozumieć nie mógł, ile sił się traci w tych wewnętrznych walkach duszy z namiętnością, jak tworzą się w sercu nieuleczalne, bezkrwawe rany, wywołujące cierpienia, z których życie ucieka.
Opuszczała go powoli dotychczasowa pyszałkowata pewność siebie: Sztolc już nie żartował lekkomyślnie, jak dawniej, słuchając opowiadań jak inni tracą rozum z miłości; marnieją bez widomej przyczyny, a między innemi także — z miłości.
Lęk go począł ogarniać.
— Nie, trzeba z tem wszystkiem skończyć — myślał. — Zajrzę do głębin jej duszy jak dawniej, i jutro albo powiem, żem szczęśliwy, albo odjadę.
— Nie mam już siły! — mówił sam do siebie,