Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/620

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swobodną i szczerą, jak gdyby uznawała jego niezaprzeczoną wartość i powagę.
Sztolc wiedział, że tę siłę wobec niej posiada: Olga każdej chwili dawała mu to do zrozumienia, mówiąc, że ufa tylko jemu, a w życiu polega tylko na nim, więcej na nikim w świecie.
Był dumny tem zaufaniem, ale tem mógł być dumnym także jakiś stary, rozumny i doświadczony wujaszek, nawet baron, gdyby to był człowiek z jasną głową i dzielnym charakterem.
Ale czy to była miłość? — to pytanie. Czy w jej zachowaniu się było cokolwiek tego czarującego samołudzenia się, tego zaślepienia, któremi kobieta mogła się upajać i czuć się szczęśliwą — nawet pomimo omyłki!
Nie, Olga zbyt świadomie mu ulegała. Wprawdzie oczy jej błyszczały gdy Sztolc rozwijał przed nią jakąś ideę; obnażała swoją duszę, obrzucała go promieniami swoich spojrzeń, ale zawsze widać było dlaczego — ona sama wyjaśniała przyczynę. W miłości zasługę zdobywa się ślepo, nieświadomie, i w tej właśnie nieświadomości, w tym braku wszelkiego rachunku spoczywa odrobina szczęścia. Jeśli się czuła obrażoną — zaraz było widać za co.
Niespodziewanego rumieńca, ani radości aż do przestrachu, lub tęsknego i drżącego ogniem spojrzenia Sztolc nie spostrzegł nigdy. Gdy nawet objawiało się coś podobnego, to zdawało mu się, że twarz jej wtedy jak gdyby bólem drgnęła. Raz gdy jej powiedział, że w najbliższych dniach wyjedzie do Włoch — ona drgnęła, zarumieniła się i pobladła, a jemu serce prawie bić przestało z radości, że wiadomość ta zrobiła na niej takie wrażenie — lecz po chwili Olga naiwnie i spokojnie rzekła: