Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/529

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Milczeć i słuchać! — krzyknął Obłomow tak, że Anisja się zlękła.
— Kup szparagów... — dokończył, myśląc nadtem, coby jej kazać jeszcze kupić.
— Jakież to teraz szparagi, batiuszka, i gdzie ja ich kupię.
— Marsz! — krzyknął Obłomow. — Anisja uciekła. Pędź, ile sił ci starczy — krzyczał za nią, a stamtąd wracaj o ile można najwolniej. Przed drugą godziną nosa tu nie pokazuj.
— Cóż to się dziwnego dzieje! — mówił Zachar do Anisji, spotkawszy się z nią za bramą. — Na przechadzkę pędzi, dał dwadzieścia kopiejek. Gdzie ja pójdę?
— To pańskie rzeczy, nie nasze — zauważyła, coś zmiarkowawszy Anisja. — Ty idź do Artemja, kuczera hrabiowskiego... poproś go na herbatę... on często ciebie herbatą traktuje... A ja pobiegnę na targ.
— Wiesz Artemi, coś dziwnego — mówił Zachar. — Barin wypędził mnie na przechadzkę i dał na piwo.
— Sam pewnie chce nachlać się dobrze — dowcipnie zauważył Artemi — więc i ciebie wysyła, abyś mu nie zazdrościł. Chodźmy.
Artemi skinął na Zachara, zrobił przed sobą ruch ręką i wskazał jakąś uliczkę.
— Chodźmy! — rzekł Zachar i także w tym kierunku głową skinął.
— Coś dziwnego! — skrzypiał Zachar — wypędził na przechadzkę! —
Znikli. Anisja, doszedłszy do pierwszej przecznicy, przysiadła za płotem w rowie i czekała, co będzie?