Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakie wesele? Nikomu i we śnie nic podobnego się nie marzyło. Ja z nikim nie rozmawiam, kuchni pilnuję. Z ludźmi Iljinskich już od miesiąca się nie widziałam, zapomniałam nawet, jak się nazywają. A tu, z kim gadać? Z gospodynią tyle tylko rozmowy, co o gospodarstwie, z babką nie można mówić, bo ciągle kaszle, a i słuch ma tępy. Akulina — bałwan do niczego, a stróż pijaczysko. Są dzieci tylko — czy to z niemi o tem gadać? A panienka — zapomniałam nawet, jak wygląda.
— Dosyć, dosyć, dosyć! — rzekł Obłomow, niecierpliwie dając ruch ręką, aby odeszła.
— Jak można mówić o tem, czego niema? — mówiła już na odchodnem. — A co Nikita mówił — to nic. Na durniów niema rady. Mnie i do głowy to nie przychodzi, cały dzień tylko kręć się, kręć — na co innego niema czasu. Bóg wie, co takiego! Oto obraz na ścianie...
W tej chwili mówiący nos znikł za drzwiami, ale głos słychać było jeszcze przez dobrą minutę.
— Taka to sprawa! Nawet Anisja powiada, że to rzecz niewłaściwa — szepnął Obłomow, dłonie złożywszy.
— Szczęście, szczęście! — z ironją pomyślał Obłomow — jakież to wątłe, jakież niepewne! Welon, miłość, miłość... a pieniądze gdzie? z czego żyć? Miłość — i ciebie trzeba kupić, czyste, prawe szczęście!
Od tej chwili marzenia i spokój opuściły Obłomowa. Sypiał źle, jadł mało i ponuro patrzył na wszystko.
Chciał nastraszyć Zachara, ale sam jeszcze więcej się nastraszył, gdy zagłębił się w praktyczną stronę kwestji o weselu i przekonał się, że to nietylko obraz poetycki, ale także praktyczny, urzędowy