Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wódeczki pan nie chce? odezwał się głos z za drzwi.
— Nie piję, bardzo dziękuję, — jeszcze łagodniej rzekł Obłomow. — Pani jaką ma?
— Swoją, domową. Sama nalewam na liście czarnych jagód — znowu słyszał ten sam głos.
— Nigdy takiej nalewki nie piłem. Popróbuję, jeżeli pani pozwoli.
Naga ręka znowu przesunęła się przez drzwi z kieliszkiem wódki na talerzu. Obłomow wypił. Bardzo mu smakowała.
— Bardzo dziękuję — rzekł Obłomow, starając się przez drzwi zaglądnąć. Ale drzwi nagle się zamknęły.
— Cóż to pani nie pozwoli na siebie spojrzeć i dzień dobry oddać — rzekł z wymówką Obłomow.
Agafja Matwiejewna uśmiechnęła się za drzwiami.
— Jestem jeszcze w mojej codziennej sukni. Ciągle byłam w kuchni. Zaraz się ubiorę. Brat też zaraz wróci z nabożeństwa — odpowiedziała.
— Dobrze, żeś mi pani przypomniała o bracie. Muszę z nim koniecznie pomówić. Proszę go poprosić, aby wstąpił do mnie.
— Dobrze, powiem, gdy wróci.
— A kto to u was kaszle! Czyj to taki suchy kaszel! — pytał Obłomow.
— To nasza babka... już ósmy rok kaszle.
Drzwi znowu zamknęły się.
— Jaka ona... naturalna — pomyślał Obłomow, — jest w niej coś takiego... Czyściutko koło niej.
Dotychczas Obłomow nie zdołał się poznajomić z braciszkiem gospodyni.
Widział tylko — i to rzadko, leżąc rano w łóżku,