Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej świeżości i zdrowia, poczęły się u niej zjawiać nieznane dotychczas chorobliwe oznaki. Ogarniał ją niekiedy niepokój, nad którym zastanawiała się i nie umiała go sobie wytłumaczyć.
Niekiedy w skwarne południe, idąc pod rękę z Obłomowym, niedbale oparta o jego ramię, szła machinalnie w jakiemś osłabieniu i uporczywem milczeniu. Żywość jej zacierała się, wzrok bywał zmęczony, bez życia, nieruchomy, utkwiony niby w jeden punkt. Leniła się nawet zwrócić go w inną stronę.
Czuje jakiś ciężar. Coś jej ściska pierś, niepokoi ją. Zdejmuje mantylkę, chusteczkę z ramion, ale i to nie pomaga. Odczuwa wciąż ucisk. Coś ciśnie, gniecie.
Chce się położyć pod drzewem i tak leżeć całemi godzinami.
Obłomow miesza się. Gałązką liściastą ochładza jej twarz, ale ona niecierpliwym ruchem uchyla się od jego troskliwości.
Potem westchnie nagle, spojrzy dokoła z obudzoną świadomością, zatrzyma wzrok na Obłomowie, uściśnie mu rękę, uśmiechnie się i znowu wraca dawna żywość i uśmiech, znowu opanowuje siebie.
Jednego wieczora wpadła w taki stan rozdrażnienia, w pewnego rodzaju lunatyzm miłości, że Obłomow ujrzał ją w zupełnie odmiennem oświetleniu.
Powietrze było parne, gorące. Od lasu z szumem wiał ciepły wiatr, niebo zakłębiło się ciężkiemi obłokami. Coraz było ciemniej i ciemniej.
— Deszcz będzie — rzekł baron i odjechał do domu.
Ciotka odeszła do swego pokoju. Olga długo w zamyśleniu grała na fortepianie. Wreszcie przestała.