Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czytał pan mój artykuł?
— Nie.
— Przyślę panu. Niech pan przeczyta.
— O czemże to? — spytał Obłomow, mocno ziewając.
— O handlu, o emancypacji kobiet, o pięknych dniach kwietniowych, jakie nam w udziale przypadły, i o nowym wynalazku chemicznym, zapobiegającym pożarom. Jak można, żebyś pan tego nie czytał! Przecież w tem całe nasze codzienne życie. Ja przedewszystkiem walczę o realny kierunek w literaturze.
— Dużo pan ma zajęcia? spytał Obłomow.
— Tak. Dosyć. Co tygodnia dwa artykuły do dziennika, potem piszę sprawozdania krytyczne z literatury nadobnej, a teraz właśnie napisałem opowiadanie...
— O czem?
— O tem, jak w pewnem mieście naczelnik policji po pyskach wali mieszczan.
— To rzeczywiście kierunek realny — zauważył Obłomow.
— Prawda? — stwierdził zadowolony literat. — Ja tu poruszam taką oto myśl, i nie wątpię, że jest ona nową i śmiałą: Pewien podróżny był świadkiem takiego pyskobicia i, widząc się z gubernatorem, poskarżył mu się. Ten nakazał urzędnikowi, jadącemu w tamte strony, ażeby zebrał wiadomości, co też to za osobistość i jaki charakter tego naczelnika. Urzędnik zwołał mieszczan, niby dla informacji w sprawach handlowych, i przy tej sposobności wypytał o wszystko. A mieszczanie — co pan myśli? Kłaniają się, uśmiechają się, a naczelnika policji pod niebiosa wynoszą. Urzędnik począł wypytywać