Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dodała, — nie pomyli się pan, „nie wpadnie w przepaść“.
— Ja zatrułem siebie i zatrułem panią, zamiast tego, ażeby być tylko szczęśliwym... — szeptał niby usprawiedliwiając się.
— Proszę pijać kwas — nie zatruje się pan — kłuła go dalej.
— Olga! To nie jest wspaniałomyślność! Po tem gdy ja już sam siebie ukarałem zeznaniem...
— Tak, w słowach pan siebie karze, rzuca się w przepaść, oddaje pół życia, a gdy przyjdzie wątpliwość, noc bezsenna, jak wtenczas, staje się pan czułym dla siebie samego, ostrożnym, troskliwym, zapobiegliwie patrzącym w przyszłość!
— Jakaż to prawda, jaka prosta prawda! — myślał, wstydząc się głośno przyznać się do niej.
Dlaczegoż on ją sam nie zrozumiał, lecz wytłumaczyła mu kobieta, która ledwie żyć zaczynała. Jak to się prędko stało! Niedawno jeszcze była dzieckiem.
— Już więcej nie mamy o czem mówić — zakończyła, wstając. — Żegnam pana, Ilja Iljicz, i życzę... spokoju... Wszak w tem widzi pan swoje szczęście.
— Olga! Nie! Na miłość Boga — nie! Teraz gdy wszystko znowu stało się jasne, proszę mię nie odpędzać od siebie! — mówił, ująwszy jej rękę.
— Czegóż pan sobie życzy ode mnie? Pan wątpi, czy miłość moja dla pana nie jest omyłką, a ja nie mogę uspokoić pańskiej wątpliwości. Może być, że to omyłka — nie wiem...
Obłomow puścił jej rękę. Znowu nóż wisiał nad nim.
— Jakto — nie wie pani? Nic pani uczucie