Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ja kradnę cudzy skarb! Ja — złodziejem tylko jestem! Co ja robię! Co robię! Jak ja oślepłem — mój Boże!
Obłomow spojrzał w zwierciadło: był blady, żółty, oczy mętne. Przypomniał sobie tych młodych szczęśliwców o świeżem, wilgotnem oku, o zamyślonem, silnem, głębokiem spojrzeniu, jak u niej, z drżącą iskrą w oczach, z pewnością zwycięstwa w uśmiechu, ze śmiałym krokiem i dźwięcznym głosem. Doczeka się chyba, że jeden z takich stanie przed nią. Płomienie zabłysną jej na twarzy, spojrzy na niego, Obłomowa... i wybuchnie śmiechem!
Znowu spojrzał w zwierciadło.
— Takich, jak ja, nie kochają! — rzekł.
Potem położył się i twarz ukrył w poduszce.
— Żegnam cię, Olgo... bądź zdrowa i szczęśliwa! — zakończył.
— Zachar! — zawołał rano. — Jeśli od Iljinskich przyjdzie do mnie służący, powiedz, że mnie niema, wyjechałem do miasta.
— Słucham!
— Ale... nie... lepiej napiszę do niej — pomyślał. — Dziwnem może się jej wydać, że nagle znikłem... Trzeba koniecznie rzecz wyjaśnić.
Usiadł przy biurku i począł pisać namiętnie i szybko, z gorączkowym pośpiechem, inaczej niż na początku maja pisał do gospodarza domu. Ani razu nie spotkały się ze sobą ani „który“ ani „co“.
„Zdziwi to panią, Olgo Siergiejewna, — pisał — gdy zamiast mnie, otrzyma pani list, chociaż my widujemy się tak często. Proszę go przeczytać do końca a przekona się pani, że inaczej postąpić nie mogę. Powinienbym był zacząć od tego listu,