Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan nie będzie powtarzać, że — kocha. Więcej i lepiej kochać ja nie umiem.
— Są to słowa... jak gdyby Kordelji — pomyślał Obłomow, patrząc namiętnie na Olgę.
— Gdybyś pan umarł — mówiła dalej powoli — jabym nosiła żałobną suknię do końca życia i nie uśmiechnęła się nigdy. Pokocha pan inną — nie będę narzekać i przeklinać, a w duszy życzyć panu będę szczęścia... Dla mnie kochać — to to samo, co żyć, a życie...
Poszukiwała odpowiedniego wyrażenia.
— Życie — to dług i obowiązek, miłość zatem — to także dług. Bóg mi ją zesłał — dopowiedziała, podniósłszy wzrok do góry — i kazał kochać.
— Kordelja! — głośno zawołał Obłomow. Ma dopiero dwudziesty pierwszy rok! Więc to jest według pani miłość — dodał w zamyśleniu.
— Tak. I ja będę miała dość siły, ażeby żyć i kochać całe życie.
— Kto ją natchnął temi słowy? — myślał Obłomow, patrząc na Olgę z uczuciem czci. — Przecież nie drogą doświadczenia, przez męki, ogień i dym przyszła do tego jasnego, prostego pojmowania miłości i życia...
— A są przecież radości żywe, są namiętności — odezwał się.
— Nie znam ich — odpowiedziała. — Nie doświadczałam tego i nie rozumiem, co to jest.
— O, jakże ja teraz rozumiem!
— Być może, zczasem i ja doświadczę, może i ja będę przeżywać te same uniesienia, jakie pan przeżywa, będę patrzyć na pana i nie wierzyć, czy to pan istotnie stoi przede mną... Byłoby to