Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do śpiewu? Lękam się nawet prosić — rzekł Obłomow w nadziei, że może się zakończy ten przymus, może wróci dawna wesołość, lub czy bodaj w jednem słowie nie przeleci jej uśmiech; może w śpiewie błyśnie promyczek szczerości, naiwności i zaufania.
— Gorąco! — odpowiedziała ciotka.
— Nic to... spróbuję... — rzekła Olga i usiadła do fortepianu.
On słuchał — i uszom własnym nie wierzył.
To nie ona — gdzież dawny, pełen namiętności dźwięk jej głosu?
Śpiewała tak czysto, tak poprawnie, tak..., jak śpiewają wszystkie panienki, gdy je proszą śpiewać w towarzystwie — bez przyjemności. W śpiew ten nie włożyła swojej duszy, dlatego też w słuchaczu nie poruszył się żaden nerw.
Czy ona kłamie swoim uczuciom, czy udaje, czy gniewa się? Niczego nie podobna się domyśleć: patrzy łagodnie, rozmawia chętnie, ale rozmawia tak, jak śpiewa — jak wszystkie... Co to być może?
Obłomow, nie doczekawszy się herbaty, wziął kapelusz i wyszedł.
— Niech pan częściej przychodzi — rzekła ciotka, — w dnie zwykłe my zawsze same... jeśli się pan nie znudzi... W niedzielę zawsze więcej osób, nie znudzi się pan z pewnością...
Baron powstał i grzecznie mu się skłonił. Olga skinęła mu głową, jak dobremu znajomemu, a gdy wyszedł, zwróciła się do okna, patrzyła i obojętnie przysłuchiwała się krokom Obłomowa.
Kilka tych dni, które upłynęły, może tydzień, głęboko podziałały na nią, daleko naprzód posunęły jej samopoczucie. Tylko kobiety zdolne są do ta-