Cały ten dzień był dla Obłomowa dniem powolnego rozczarowania. Spędził go w towarzystwie ciotki Olgi, kobiety rozumnej, poważnej, ubranej zawsze w jedwabną, bardzo dobrze skrojoną suknię, zawsze w pięknych koronkowych kołnierzykach. Stroik na głowie był także zgrabnej roboty, z gustem wykonany i wstążki dobrane nie bez kokieterji do jej pięćdziesięciu lat, ale do twarzy świeżej jeszcze. Na łańcuszku miała pince-nez oprawne w złoto.
Gesty jej były pełne godności. Bardzo zgrabnie umiała drapować się w bogaty szal, zręcznie opierać się o wyszywaną poduszkę, poważnie siedzieć na kanapie. Nigdy jej nie widać było przy robocie. Schylać się, szyć, zajmować się drobiazgami, nie było jej do twarzy. Nawet rozkazy lokajom i pokojówkom wydawała tonem niedbałym, krótko i sucho.
Czytywała coś niekiedy, ale nigdy nie pisywała. Mówiła ładnie, najchętniej po francusku. Spostrzegła natychmiast, że Obłomow nie włada swobodnie tym językiem i już na drugi dzień poczęła rozmawiać z nim po rosyjsku.
W rozmowie nie unosiła się, nie udawała uczonej. W głowie jej istniała jakby jakaś linja, której nie przekraczała nigdy. Widać było ze wszyst-