Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brzmiała radość, ale w dźwiękach głosu ukrywała się tęsknota.
Słowa, dźwięki tego czystego dziewiczego głosu wywoływały bicie serca, drżenie nerwów, oczy iskrzyły się albo napływały łzami. Chciałoby się umrzeć, zasnąć przy tych dźwiękach, ale w tej samej chwili serce pragnęło życia...
Na Obłomowa uderzały płomienie, tracił prawie przytomność, z trudnością powstrzymywał łzy, a jeszcze z większym trudem powstrzymywał uczucie jakiejś radości, która wyrywała mu się z duszy krzykiem. Dawno nie odczuwał on w sobie takiej świeżości, takiej siły, która, zdawało się, wyrwała się z głębin duszy, gotowa do czynu.
W tej chwili wyjechałby nawet za granicę, gdyby mógł tylko siąść i jechać.
Na zakończenie zaśpiewała Casta diva. Wszystkie zachwyty, wszystkie myśli, które jak błyskawica przelatywały w głowie, dreszcz, jak igły, kłujący ciało, — wszystko to tak przygnębiło Obłomowa, że prawie stracił przytomność.
— Czy dzisiaj zadowolony pan ze mnie? — spytała Sztolca, przestawszy śpiewać.
— Proszę zapytać Obłomowa, co on powie?
— Ach! — wyrwało się Ilji Iljiczowi.
Nagle pochwycił rękę Olgi, ale puścił natychmiast i zażenował się.
— Przepraszam... — wyszeptał.
— Słyszy pani? — rzekł Sztolc. — Powiedz sumiennie, Ilja, dawno przeżywałeś takie chwile?
— Mogło to być dziś rano, jeśli pod oknami grała zgrzytająca katarynka — wtrąciła do rozmowy Olga z takim akcentem dobroci, że nie było w nim ani szpilek, ani sarkazmu.