Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi Bóg miły, nie rozmyślna za to, że pan nie zdobył się nawet na komplement dla mnie.
— Może się zdobędę, gdy usłyszę.
— A chce pan, abym śpiewała? — spytała.
— Nie, to on chce — odrzekł Obłomow, wskazując na Sztolca.
— A pan?
Obłomow przecząco głową pokiwał.
— Ja nie mogę chcieć tego, czego nie znam.
— O, ty niegrzeczny jesteś, Iljusza! — zauważył Sztolc. — Oto co znaczy zasiedzieć się w domu i wdziewać skarpetki...
— Zmiłuj się, Andrzeju przerwał mu Obłomow, nie dając mu mówić. — Nic mnie nie kosztuje powiedzieć: „och, ja rad będę bardzo... szczęśliwy... pani zapewne pięknie śpiewa i t. d.“ Czyż to potrzebne?
— Ale pan mógłby przynajmniej życzyć sobie, abym śpiewała... chociażby z ciekawości.
— Nie śmiem — odrzekł Obłomow, — pani nie jest aktorką.
— A więc ja panu zaśpiewam — zwróciła się do Sztolca.
— Iljusza, przygotuj się na komplement.
Tymczasem nadszedł wieczór. Zapalono światło, które jak księżyc przeświecało przez kratki balkonu, owitego bluszczem. Zmierzch pokrył rysy twarzy i całą postać Olgi i narzucił na wszystko niby welon jakiś. Twarz jej była ukryta w cieniu, słychać było tylko miękki, ale mocny głos, z pewnem drżeniem uczucia.
Śpiewała różne arje i romanse według wskazówek Sztolca. W jednych odbijało się cierpienie, z jakiemś niejasnem przeczuciem szczęścia, w innych